Rejestracja  | Zaloguj

Poprzedni temat «» Nastpny temat
Anime
Autor Wiadomo
GavieRu
Gosia


Doczya: 19 Wrz 2007
Posty: 82
Skd: Tarnowskie Góry
Wysany: 2007-10-18, 09:31   

Jeśli kogoś interesuje Japońska kultura to napewno zna Mangę. Ja się tym zainteresowałam już w czasach podstawówki i absolutnie nie żałuję ze mi to życie pochłonęło :3 <kocia mordka> Każdego zainteresowanego zapraszam do rozmowy 8-) Uważam się za speca XD
 
 
Elghinn
Arglwydd sidhe


Doczy: 14 Wrz 2007
Posty: 231
Skd: Gliwice
Wysany: 2007-10-20, 22:07   

Cytat:
Odnośnie bajek...

Drobny fragment takiej "bajeczki" świetne żeby puścić dzieciom na dobranoc prawda ? To jest też świetne ... to są urywki anime które nazywa się Hellsing.
Jeżeli ktoś lubi gatunek fantasy.. Anime nazywa się Record of the Lodos War i jest według mnie niesamowicie narysowane...


Mam takie pytanie odnośnie Record of the Lodos War : Czy można to obejrzec jedynie poprzez internet (osiołek, niedźwiadek, ew. azureus), leci na jakimś kanale telewizyjnym, czy też można kupic na DVD? Co prawda nie oglądam anime namiętnie, ale je lubię i jak tylko mam okazję, to z chęcią siadam przed telewizorem. Niestety rzadko leci coś ambitniejszego od Pokemonów... Swego czasu oglądałem na Jetix Naruto, ale przestałem, bo Polskie tłumaczenie mnie dobijało, a na dodatek zwykle sporo z Japońskiej wersji wycinają. No i dubbing przyprawia o mdłości. Preferuję Japońską wersję i Polskie napisy :D
 
 
 
Admin

Doczy: 11 Lip 2007
Posty: 410
Skd: polska
Wysany: 2007-10-21, 12:14   

Elghinn zajrzyj na www.kreskowki.fani.pl... Polecam Neon Genesis Evangelion, Ghost in the Shell, Hellsing, Samurai Champloo, Samurai Deeper Kyo i wiele wiele innych... Record of the Lodos War znajdziesz na stronie www.veoh.com... na Veoh znajdziesz także film z Totoro, taka klasyka anime... poszukaj :)
 
 
GavieRu
Gosia


Doczya: 19 Wrz 2007
Posty: 82
Skd: Tarnowskie Góry
Wysany: 2007-10-21, 14:43   

Widzę że temat kogoś zainteresował :) Bardzo mnie to cieszy! Ja osobiście wszystkie te serie które wymieniliście znam choć po części i mogę posłuyć wskazówkami jak takie cuś zdobyć :) :) :) :devil: Ale ciiichooo XD

Jeśli mowa o Naruto to z chęcią pożyczę wszystkie dostępne na Polskim rynku tomiki bo zbieram i kocham od samego początku :-> A animca na Jetixie czasem nawet pooglądam bo aż mnie ze żmiechu skręca co oni porobili z tą serią :shock: Ahh te dobranie głosów pod postaci! :-/ (skrzywienie mam od tego już nawet psychiczne więc spoko XD)
Pozdrawiam braci i siostry! :)

mod on

Ja mam taką wielką prośbę. Proszę nie piszcie dwa posty w ciągu 3 minut.
Jeżeli zapomnieliście czegoś dodać do postu który napisaliście to użyjcie opcji edytuj.
Kiedyś Lukicowi zdarzyło się tak pisać ale się poprawił :)
Połączyłem ci Gosiu oby dwa posty...

Administrator
mod off
 
 
Elghinn
Arglwydd sidhe


Doczy: 14 Wrz 2007
Posty: 231
Skd: Gliwice
Wysany: 2008-01-08, 16:27   

Powracając do tematu anime, to chciałbym wszystkim gorącą polecic Ayakashi. Sczególnie dobre są moim zdaniem trzy pierwsze części.

Ayakashi: Japanese Classic Horror „Tokaido Yotsuya kaidan”, „Tenshū monogatari”, „Bakeneko”

Nie jest to pomysł nowy: dobrać zespół cenionych twórców i powierzyć im nakręcenie filmu na z góry ustalony temat. Z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w przypadku projektu pod tytułem „Ayakashi: Japanese Classic Horror”. Punktem wyjścia są tutaj dwa klasyczne teksty kabuki dotyczące spraw nadprzyrodzonych, mające uzasadniać nazwę całego projektu. Niesamowitą jego aurę ma budować ponadto sam tytuł „Ayakashi”. Słowo to jest nazwą własną jednej z masek teatru nō, przynależącej demonowi opętanemu tajemnymi mocami, lub, w alternatywnym zastosowaniu, maskę, którą zakładał wyjątkowo mściwy wojownik. Motyw zemsty jest dla tego cyklu tematem równie ważnym, co motyw sił nadprzyrodzonych.
Pierwszy z tekstów, klasyczna sztuka kabuki „Tokaido Yotsuya kaidan”, została napisana przez Tsuruyę Nanboku IV w 1825 roku. Drugi z epizodów oparty jest na klasycznym dziele „Tenshū monogatari” autorstwa Kyōki Izumiego z roku 1917. Trzecia część anime, zatytułowana „Bakeneko”, nie ma swojego literackiego ekwiwalentu, stanowi jedynie stylizowaną, współczesną wariację, mającą nawiązywać klimatem do dwóch wymienionych tu sztuk kabuki. „Tokaido Yotsuya kaidan” opisuje przejmującą legendę o Oiwie, zdradzonej i zamordowanej przez męża, jak i późniejsze dzieje jej krwawej zemsty zza grobu. Część druga – „Tenshū monogatari” – to miłosna opowieść o niecodziennym związku księżniczki Zapomnianych Bogów o imieniu Tomi i sokolnika Zusho no Sukego. Ostatnia z części, „Bakeneko”, jest rozpisaną na trzy epizody historią egzorcyzmów odprawianych nad pewną rodziną w celu przepędzenia nękającego ją kociego demona.
Powierzając realizację poszczególnych części różnym ekipom, nietrudno było przewidzieć, że będą one znacznie się od siebie różnić, zarówno pod względem plastycznym, jak i podejścia do tematu. Każdy z zespołów położył akcent na zupełnie inne aspekty swojego zadania, co w ostateczności zaowocowało frapującym efektem końcowym. Nadmienić jednak należy, że poczucie rozdźwięku, jakie mogło pojawić się w odbiorze odmiennych stylistycznie epizodów „Ayakashi”, w anime zupełnie nie występuje. Posłużono się bowiem zmyślnym konceptem, polegającym na tym, że każdy z trzech epizodów serii posiada te same piosenki otwierające i kończące dany odcinek oraz prawie taką samą oprawę plastyczną openingu i endingu. Świadomie użyłem słowa „prawie”, gdyż regułą jest tu zasada montażu charakterystycznych dla danego epizodu animacji ze statycznymi szkicami, wyobrażającymi głównych bohaterów konkretnego odcinka. W ten sposób mamy czas na przyzwyczajenie się do koncepcji plastycznej konkretnej części. Niby oglądamy to samo, a jednak za każdym razem z innym rezultatem końcowym. Jak w kalejdoskopie. Kapitalna robota, jedna z najlepszych w swoim gatunku.
Osobne słowa uznania należą się piosence towarzyszącej openingowi. Z pozoru śmiały pomysł, by za tło muzyczne klasycznej konwencji całości odpowiedzialnym uczynić hip-hop, okazał się celnym trafieniem. „Heat Island” Rhymestera to kawałek doskonale zlewający tradycję z nowoczesnością w nie irytującą się całość. Hiphopowa rytmika, punktowana akcentami wygrywanymi na oryginalnych (?) instrumentach ludowych, w pełni uzasadnia sens takiego zabiegu.

„Tokaido Yotsuya kaidan” – w sidłach opowieści

Pierwszy z zespołów, pod reżyserską opieką Tetsua Imazawy, podczas prac koncepcyjnych nad „Yotsuya kaidan” postawił sobie za cel znalezienie odpowiedzi na pytanie: czym w ogóle jest opowieść, jaką moc ma sztuka? Jest to bodaj najciekawszy z epizodów, jeśli wyznacznikiem wartości uczynić ważkość pytań rodzących się podczas obcowania z cyklem „Ayakashi”, a nie – na przykład – stronę wizualną projektu.
Sztuka „Yotsuya kaidan”, napisana przez Tsuruyę Nanboku IV, jak pokrótce zaznaczyłem powyżej, jest literacką adaptacją legendy o Oiwie. Będąc żoną rōnina Iemona, staje na drodze awansu społecznego, który niespodziewanie pojawił się przed jej mężem w postaci szansy poślubienia Ōmy, córki bogatego pana Ita Kiheia. Tragedia Oiwy i dzieje jej późniejszej zemsty stanowią główny trzon fabularny epizodu. Nie to jednak stanowi o oryginalności animowanej wersji „Yotsuya kaidan”.
Głównym powodem, dla którego warto zainteresować się pierwszą opowieścią cyklu „Ayakashi”, jest postać narratora, pojawiającego się w anime – Tsuruyi Nanboku IV. To dzięki wprowadzeniu go bezpośrednio w fabułę, otrzymujemy równorzędną opowieść, która w przedziwny sposób wpływa na główny bieg opowieści. Wątek z obecnym w swoim dziele twórcą opisuje smutne losy artysty, którego spotyka kara za zuchwałe pragnienie stworzenia sztuki doskonałej. Kara okrutna i precyzyjnie wymierzona, dotykająca bowiem bezpośrednio obiektu największej dumy autora – sztuki „Yotsuya kaidan”. Na czym polega kara? Jest nią klątwa, sprowadzająca śmierć na każdego, kto zechce „Yotsuya kaidan” wystawić na scenie, posłuchać czy przeczytać. Wszystko to w obliczu całkowitej bezradności autora, świadomego faktu, że jego sztuka zaczęła żyć własnym życiem, bez ingerencji twórcy kreując swoje dalsze dzieje.
Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy dowiadujemy się, że sprawcą klątwy prawdopodobnie jest Oiwa, ta sama postać z legend, które natchnęły Tsuruyę Nanboku do przerobienia ich na sztukę kabuki! Jest to z jej strony swoisty akt desperacji, zemsta na autorze, który mocą swego talentu uwięził ją w wizerunku wykreowanym na kartach papieru. W rzeczywistości bowiem, jak głoszą ludowe legendy, Oiwa wcale nie zemściła się na mężu, gdyż w ogóle męża nie miała! Nie dostąpiła również aż tak tragicznego losu – podobno była uczciwą, cnotliwą kobietą, która zachorowała na ospę, która oszpeciła jej twarz.
Można się w tym wszystkim zagubić, ale sytuacja, wbrew pozorom, nie jest aż tak niecodzienna czy osobliwa. Wielokrotnie podczas oglądania „Ayakashi” nachodziło mnie poczucie dziwnej analogii pomiędzy tymi klasycznymi japońskimi opowieściami, a ich odpowiednikami w tradycji europejskiej. Nie jest bowiem „Yotsuya kaidan” w jakimś stopniu orientalną wariacją „Portretu Doriana Graya” Oscara Wilde’a? Oba dzieła mówią przecież o tym samym: sztuce, która uzyskuje autonomię względem życia, czyniąc je sobie poddanym, formując według własnych zasad i nieodgadnionych namiętności. Dorian Gray zachowywał młodość i piękno kosztem swojego portretu, aż do chwili, w której zasady zaczęły obowiązywać w drugą stronę: kosztem młodnienia portretu, młodość i życie stracił Dorian. Tsuruya Nanboku mówi w zakończeniu epizodu czwartego, że klątwa „Yotsuya kaidan” trwać będzie dopóty, dopóki ludzie będą wybierali tragiczną wersję opowieści o Oiwie, którą wykreował w swojej sztuce. Jak wiemy z własnego doświadczenia, tylko tragiczne historie mają moc ponadczasową. Strzeżmy się więc – urażona duma kobiety bywa zabójcza, tak samo jak nasza potrzeba obcowania z tragedią.
W przypadku „Yotsuya kaidan” trudno mówić o jakichkolwiek fajerwerkach wizualnych. W moim odczuciu, twórcy, szukając klucza interpretacyjnego do wizualnej strony dzieła Tsuruyi Nanboku, zatrzymali się w pół drogi, obarczeni świadomością obcowania z klasycznym tekstem kultury. Wybrali wariant najbezpieczniejszy, skupiając się po prostu na rzetelnej prezentacji. Jedynie w odcinku czwartym, będącym kulminacją wątku klątwy i autonomizacji „Yotsuya kaidan”, pozwolono sobie na szczyptę odwagi, wmontowując w sekwencje animowane dość obszerne fragmenty filmowe. Swoją drogą, posunięcie to nie było zresztą takie znów szalone. Filmowe fragmenty eksponować miały przede wszystkim walor edukacyjny epizodu: widzimy tu min. Muzeum Teatralne słynnego Uniwersytetu Waseda, ujęcia świątyni bogini Oiwy Inari w Yotsuyi czy maski z teatralnych przedstawień „Yotsuya kaidan”.


A to parę screenów z filmu:



 
 
 
GavieRu
Gosia


Doczya: 19 Wrz 2007
Posty: 82
Skd: Tarnowskie Góry
Wysany: 2008-02-29, 15:04   

O właśnie, Admin polecił parę serii, ale tego jest o nieba całe więcej, hehe, dorośli napewno znają nawet z przypadku serii... Takich dla dorosłych :) Ja mogę zapożyczyć zawsze jakimś tomikiem, wedle gustu i życzenia :-> Ja jak widać NARUTO wielbię i to schodzi na chorobę psychiczną, haha, ale spokojna głowa, mnie to już na maxa zaszkodziło i bardziej nie może :) :) :)
 
 
Elghinn
Arglwydd sidhe


Doczy: 14 Wrz 2007
Posty: 231
Skd: Gliwice
Wysany: 2008-03-04, 20:20   

Jeśli chodzi o serie dla osób dojrzalszych psychicznie, to polecam Elfen Lied.

Cytat:
Na początku słowo ostrzeżenia: Elfen Lied nie jest propozycją dla nieodpornych; świat, w którym żyjemy, jest pełen okrucieństwa, które tutaj przedstawiono bez osłon czy łagodzenia. Z tego powodu jedni mówią o tej serii „obrzydlistwo”, a inni – „wyrzut sumienia”. A rozlew krwi to dopiero niewinny początek.

Kouta – świeżo upieczony absolwent liceum – przybywa studiować do miasta, w którym mieszka jego dawno nie widziana kuzynka Yuka. Dziewczyna ewidentnie bardzo go lubi – i w dodatku ma być jego koleżanką z roku. Kouta zamieszkuje w małym, zamkniętym już pensjonacie (należącym do rodziny Yuki), a w zamian ma zająć się jego sprzątaniem. Zrządzeniem losu już w pierwszych chwilach po przyjeździe chłopaka, podczas spaceru po plaży, Kouta i Yuka natykają się na dziwną dziewczynę, nagą jak ją matka rodziła i mówiącą jedynie „Nyuu”. Na głowie Nyuu (bo tak ją nazywają) ma dwa niewielkie rogi… To spokojne spotkanie na plaży jest z pewnością zaskoczeniem dla widza, który rozpoznaje w Nyuu Lucy – tajemniczą, krwiożerczą i obdarzoną telekinetycznymi zdolnościami istotę, której ucieczka ze strzeżonego, przypominającego fortecę kompleksu (połączona z rzezią dziesiątków uzbrojonych po zęby strażników) rozpoczyna pierwszy odcinek. Skąd ta nagła odmiana? Czemu Kouta tak gorliwie opiekuje się zupełnie obcą dziewczyną? Skąd tak naprawdę uciekła Nyuu i czemu władze tak desperacko chcą ją zgładzić? Historia gmatwa się z każdą upływającą chwilą.

Trzynaście odcinków trzyma widza w napięciu, stopniowo odsłaniając historię dramatu pierwszych przedstawicieli nowej rasy, zmienionych w króliki doświadczalne. Historię dramatu odrzuconych, pozbawionych miłości dzieci, stających się ofiarami własnego gniewu na oczywistą niesprawiedliwość, będącą ich udziałem. Historię, której bohaterowie zataczają koło, by znów stanąć twarzą w twarz. Historię o tym, jak jedno niewinne kłamstwo może złamać życie wielu ludzi. Historię tego, ile warte może być jedno krótkie „przepraszam”. A przecież główny wątek to jeszcze nie wszystko, będziemy bowiem mieli okazję poznać rzucającą cień na toczące się wydarzenia przeszłość kilkorga bohaterów drugoplanowych. Aż trudno uwierzyć, że wszystko to udało się zmieścić w ledwie trzynastu odcinkach! Na dodatek mamy zakończenie, o którym fani serialu dyskutują bez końca, spierając się o to, co właściwie się stało…

Manga autorstwa Lynn Okamoto nie należy raczej (od strony artystycznej) do dzieł wybitnych, i miałem pewne obawy co do tego serialu. Jednakże efekt pracy Seijiego Kishimoto (odpowiedzialnego za projekty postaci) mile mnie zaskoczył, mimo że pewne przerysowania – spadek po mandze – pozostały. Całość jest narysowana sprawnie, z uwagą dla detalu… Z początku zdziwiony byłem liczbą zbliżeń postaci, jednak ta tajemnica wyjaśniła się, gdy zaczęły pojawiać się wersje DVD – to, co w Japonii wyemitowano w TV, było zwyczajnie obciętą wersją wydania szerokoekranowego. Uwagę zwraca też świetnie dobrana, bardzo nastrojowa muzyka; piosenka tytułowa śpiewana jest po łacinie. W serii pełno jest ciekawych zapożyczeń, zdradzających fascynację twórców szeroko pojętą kulturą niemiecką. Tytuły odcinków są niemieckie, zaś przepiękna animacja początkowa bardzo wyraźnie nawiązuje do prac Gustava Klimta (zwłaszcza np. Pocałunku). Sam tytuł serii zapewne pochodzi z tak samo zatytułowanej pieśni ze zbioru autorstwa dziewiętnastowiecznego poety romantycznego, Eduarda Friedricha Mörike. Wciąż wydawana manga i niewątpliwy sukces – także sukces licencyjny za granicą – oraz rodzące dyskusje zakończenie każą przypuszczać, że z czasem zobaczymy kontynuację tej ciekawej, choć ponurej i ogromnie kontrowersyjnej serii.






Kolejne dzieło warte polecenia - Death Note.

Cytat:
Co jakiś czas powstaje anime, które szybko staje się światowym megahitem i z miejsca zyskuje sobie status kultowego. „Death Note” bez wątpienia jest jednym z takich tytułów – od jakiegoś czasu w Japonii i Stanach Zjednoczonych panuje mania na wszystko, co z nim związane. W Polsce, póki co, deathnote’owy przemysł doskonale znany jest głównie fandomowi, ale być może pojawienie się na naszym rynku mangi coś w tej materii zmieni. Zostawmy jednak gdybanie, a skupmy się na faktach. W przeciwieństwie do większości pozostałych anime, na które panowała bądź panuje moda (np. „Pokémony”, „Naruto”, „Bishōjo senshi Sailor Moon”), „Death Note” nie jest kolejną masówką dla dzieci, a produktem jak najbardziej wartościowym i świetnie pomyślanym.


Zapewne każda osoba, która czyta tę recenzję, przynajmniej raz zastanawiała się, jakby to było, gdyby posiadła moc odbierania innym ludziom życia. Raito (lub Light) Yagami zupełnie przypadkowo zdobył taką możliwość. Oto bowiem któregoś dnia podniósł z ziemi niepozorny notes, opatrzony napisem DEATH NOTE. W środku znalazł napisaną po angielsku instrukcję obsługi; zawierała ona dokładny opis procesu uśmiercenia dowolnego człowieka. Raito, biorąc to za głupotę w stylu „łańcuszków szczęścia”, dla żartu wpisał do notesu imię przestępcy, którego właśnie zobaczył w telewizji. Nielicho się zdziwił, gdy po kilkudziesięciu sekundach spiker podał do wiadomości publicznej, że bandzior właśnie wyzionął ducha. Chcąc się upewnić, że nie był to zwykły przypadek, chłopak postanawia zrobić jeszcze kilka prób. Gdy pojmuje, że notes naprawdę działa i że właśnie posiadł olbrzymią moc, postanawia z niej skorzystać. Zapisuje w zeszycie nazwiska kolejnych przestępców, chcąc oczyścić świat ze zła. Jego działania szybko zauważają światowe media; ludzie w pociągach i na ulicach zaczynają rozmawiać o tych dziwnych wydarzeniach, powstaje coraz więcej stron internetowych poświęconych temu zjawisku. Wierząc, że za wszystkimi zgonami stoi jedna osoba, media nadają sprawcy pseudonim Kira (キラ, od angielskiego killer). Bardzo ładnie ze strony Raita, że chce oczyścić świat z szumowin, nieprawdaż? Jednak nie dla wszystkich, i nie chodzi tylko o przestępców, bowiem policja, bardzo zaniepokojona sprawą, angażuje do niej superdetektywa ukrywającego się pod pseudonimem L. W tym momencie rozpocznie się walka dwóch umysłowych gigantów – niezwykle uzdolnionego licealisty i człowieka, o którym wiadomo niewiele ponad to, że rozwiązał już mnóstwo trudnych i dziwnych spraw. W tym pojedynku pewne jest jedynie to, że wygrać może tylko jeden. Wszystkiemu temu przyglądał będzie się shinigami imieniem Ryūku, który, znudzony życiem w zaświatach, upuścił swój death note w świecie ludzkim – gdy zeszyt podniósł człowiek, bóg musiał zostać na ziemi tak długo, jak będzie żył właściciel notesu lub nie skończą się w nim kartki.


Serial powstał na podstawie mangi, której autorami są Tsugumi Ōba (scenariusz) i Takeshi Obata (rysunki). Trzeba przyznać, że anime jest dość wierne komiksowi. Zdarzają się oczywiście momenty, w których pewne rzeczy przedstawiono w innej kolejności, z paru elementów zrezygnowano, trochę dodano od siebie, ale w ogólnym rozrachunku serial jest niemalże dokładnym odwzorowaniem mangi. Powinno to ucieszyć nie tylko fanów papierowego pierwowzoru, ale i tych, którzy bardziej wolą oglądać, niż czytać. Pomysł na główny wątek fabularny może jest prosty, ale za to ciekawy. Manga od samego początku bardzo wciąga, ani przez chwilę nie pozwalając się nudzić. Co chwilę pojawia się jakiś niespodziewany zwrot akcji – samodzielne rozmyślania o tym, co zdarzy się w następnym rozdziale, nieczęsto się potwierdzają, ponieważ twórcy przedstawiają nam rozwiązanie, którego niezbyt się spodziewaliśmy. Przy tworzeniu anime starano się zachować klimat mangi, pewnie dlatego chciano stworzyć niemalże idealną kalkę. Czy wyszło to równie dobrze, trudno jest mi powiedzieć – dla osób znających mangę anime może okazać się trochę nudne, ponieważ wiadome jest, co stanie się za chwilę, za kilka minut, w następnym odcinku. Przypuszczam jednak, że ci, dla których pierwszy kontakt z „Death Note’em” to anime, dali się porwać temu światu tak samo, jak ci, którzy zaczynali od mangi. Zarówno serial, jak i komiks, to rzecz przeznaczona dla miłośników kryminału, zjawisk nadprzyrodzonych, psychologii, opowieści detektywistycznych i różnych tajemnic. Tę opowieść trzeba odkrywać po kawałku – pozornie wydaje się, że wszystko jest zupełnie jasne, ale szybko przekonujemy się, że to nieprawda, przez co ani przez chwilę nie możemy być pewni przyszłości danej postaci. W pewien sposób czujemy niepewność, którą odczuwają Raito czy L – również dla nich wielką niewiadomą jest to, co przyniesie jutro, a nawet następna godzina. W serialu wyróżnić możemy kilka różnych wątków, jeden z nich np. trwa od początku serialu do momentu, w którym Raito i L po raz pierwszy się spotykają (co, wbrew pozorom, następuje zaskakująco szybko). Te wątki łączą się w dwa większe – pierwszy trwa od pierwszego do dwudziestego któregoś odcinka, resztę poświęcono Nearowi.

Autorzy, najpierw mangi, a później anime, starali się jak najbardziej rozszerzyć stworzone przez siebie uniwersum, toteż pojawia się wątek niczym z „Iliady” Homera – większość akcji rozgrywa się w naszym świecie, ale czasami na kilka chwil wpadamy do krainy shinigamich. Poza Ryūku poznamy Remu, która również zstąpiła do świata ludzkiego, na chwilę pojawi się też niejaki Shidō. Twórcy powiedzą nam nawet, co trzeba zrobić, aby w świecie „Death Note’a” uśmiercić shinigamiego, co w pewnym momencie skrzętnie wykorzysta Raito. Eyecatche to kolejna ciekawostka, bowiem na planszach niczym z death note’u zapisane są różne wskazówki związane z jego użytkowaniem.


Ciekawie ma się również sprawa z bohaterami, jednak można odczuć pewien niedosyt. Największy nacisk położono oczywiście na Raita i L, oni też są najlepiej przedstawionymi w tym anime postaciami. Dokładnie poznajemy motywy ich działania, sposób, w jaki prowadzą śledztwo/starają się od siebie odsunąć podejrzenia. Oni też są najbardziej ludzcy. Raito to z pozoru typowy prymus, jak się jednak okazuje, jest to osoba znudzona światem, w którym żyje, mająca w pogardzie innych ludzi, patrząca na nich z wyższością. Chce stworzyć świat wolny od przestępców. Jak sam mówi, tworzy tę utopię, ponieważ chce zostać królem nowego świata, a od jego osądu będzie zależało, kto jest godny życia. Eliminuje więc przestępców, z czasem przestając mieć opory przed zabijaniem niewinnych ludzi, którzy w jakiś sposób chcą ukrócić jego działania. To manipulant, który nikogo nie kocha – jeśli kogoś nie mógłby jakoś wykorzystać do swoich celów, nie ma zamiaru się z nim zadawać. Gdy ktoś może mu się do czegoś przydać, obłudnie udaje, że jest jego przyjacielem, uśmiecha się, aby ostatecznie wbić takiej osobie nóż w plecy, gdy staje się dla niego bezużyteczna. Jest na tyle bezczelny, by w swoją gierkę wciągnąć boga śmierci, a nawet sprawić, by ten zrobił to, co chciał, samemu pozostając czystym. W pewnym momencie widz zaczyna się zastanawiać, na ile jest to postać pozytywna, a na ile antybohater. Jego przeciwnik, L, mimo że niewiele starszy, zdołał rozwiązać wiele międzynarodowych spraw. I choć Raito czasem pomagał swojemu ojcu rozwiązać jakąś sprawę, sam chciałby zostać policjantem, początkowo popełnia głupie błędy, co daje L przewagę. Później jednak, gdy udaje mu się wniknąć w grupę zajmującą się sprawą Kiry, staje się bardziej ostrożny, a pojedynek staje się bardziej zacięty. L nigdy nie pozbywa się podejrzeń odnośnie tego, że to Raito jest sprawcą wszystkich morderstw, ale ciągle brakuje mu dowodów. Jest to przy okazji dość sympatyczna postać – ma dość dziwne nawyki, jest uzależniony od słodyczy, w ogóle nie dba o wygląd.

Reszta bohaterów została niestety potraktowana trochę po macoszemu – w porównaniu z dwoma głównymi postaciami, prezentują się oni dość słabo. Taki na przykład ojciec Raita, jeden z członków grupy pracującej nad sprawą Kiry, to typowy policjant-bohater, który często wygłasza trywialne mowy o dobrze i złu. Podobnie ma się zresztą sprawa z pozostałymi członkami grupy śledczej. Reszta rodziny Yagamich, czyli matka i córka, prawie w ogóle nie istnieją. Misa jest elementem trochę rozluźniającym atmosferę, z nią bowiem wiąże się najwięcej scen, w których widz może się uśmiechnąć. Poza tym jednak jest dość irytującym dodatkiem. Czarne charaktery, to znaczy inne osoby, które weszły w posiadanie death note’ów, są już niestety dość standardowe. Nie brak tutaj również przedstawicieli świata nadprzyrodzonego – shinigamich, czyli japońskich bogów śmierci. Mówiąc całkiem szczerze, moim ulubionym bohaterem „Death Note’a” jest właśnie jeden z owych bogów, Ryūku – bardzo ciekawa postać. Z jednej strony nie bardzo ma pojęcie o obyczajach panujących w świecie ludzkim, zachowaniu i motywach działania naszego gatunku, z drugiej często jednak zadaje mądre pytania. No i jest niesamowicie zabawny i sympatyczny – czyż to nie ironia, że Ryūku, personifikacja śmierci, dość często sprawia, że na naszej twarzy gości uśmiech?

Mimo wszystko twórcom udało się włożyć w usta bohaterów różne pytania, które nachodzą widza podczas oglądania serialu, ale nie udzielają na nie odpowiedzi – osąd należy tylko i wyłącznie do oglądającego. Czytając mangę i oglądając serial mogą cisnąć się nam na usta pytania w stylu Czy postępowanie Raita jest słuszne? A może rację mają L i reszta?, Co ja zrobiłbym w takiej sytuacji? i temu podobne. Także wspomniany Ryūku potrafi zadać dość intrygujące pytania, np. Czy jeśli pozbędziesz się ze świata wszystkich przestępców, nie pozostaniesz jedynym z nich?


Za grafikę odpowiedzialne jest studio Madhouse, mające na koncie takie tytuły jak „Vampire Hunter D: Żądza krwi”, „Millennium Actress” czy „Monster”, więc o oprawę graficzną od początku byłem spokojny. Niezmiernie cieszy fakt, że twórcy pozostali bardzo wierni komiksowemu pierwowzorowi, co niestety nie zawsze jest regułą. Przyjemny jest chara design, rysownicy świetnie poradzili sobie z bogatą gamą min i ruchów takich postaci jak Ryūku czy L. Ci dwaj bohaterowie są dość żwawi, mają dość nietypowe zachowania, więc należało odpowiednio przyłożyć się do tego, aby ich mimika i gestykulacja wyróżniała się na tle innych postaci, co moim zdaniem wyszło bardzo dobrze. Ładne są scenografie i tła, chociaż dość często zacienione bądź zaciemnione, co jednak nadaje tej serii odpowiedniego klimatu. Na dobrym poziomie prezentują się również animacje, za wyjątkiem niektórych renderowanych komputerowo scen, np. samochodów – te niestety wyglądały dość sztucznie i topornie.


Początkowo trochę smucił mnie fakt, że muzyki do serialu nie skomponował Kenji Kawai. Odpowiadał on za, bardzo dobrą, trzeba zaznaczyć, ścieżkę dźwiękową do filmów kinowych, więc rozsądnym posunięciem wydawało się zatrudnienie go również do serialu. Gdy usłyszałem muzykę autorstwa Hidekiego Taniuchnego, zmieniłem jednak zdanie, ponieważ jest ona nie gorsza od Kawaiowej, a poza tym obok fabuły i bohaterów stanowi zdecydowanie najmocniejszy element serialu. Kompozycje są bardzo zróżnicowane – od orkiestrowych, z akompaniamentem chóru (lub bez), po ciężkie brzmienia. Przez większość serialu przewija się niestety tylko kilkanaście motywów, nieźle jednak uzupełniających tę produkcję. Kto jednak chce poznać cały potencjał muzyki skomponowanej przez Taniuchiego, niechaj sięgnie po dwuczęściowy soundtrack – rzecz jest naprawdę godna uwagi. Jeśli zaś chodzi o muzykę do serialu ogólnie, mnie najbardziej spodobał się drugi opening zatytułowany „What’s up, people?!”. Wykonuje go japońska grupa Maximum the Hormone, grająca coś między hardrockiem a metalem, stylistycznie blisko jej do twórczości System of a Down, więc dla mnie, miłośnika ciężkich brzmień, było to ogromnie pozytywne zaskoczenie, ponieważ nieczęsto słyszy się w anime taką muzykę. Nawet pominięcie wulgaryzmów w tekście nie było w stanie zatrzeć tego pozytywnego wrażenia. Maximum the Hormone wykonuje także piosenkę z drugiego endingu, „Zetsubō Billy”.

Pozostając jeszcze chwilę przy udźwiękowieniu, należy pogratulować doboru seiyū, zwłaszcza postaci Ryūku, Raita i L. Muszę jednak wspomnieć o pewnym irytującym szczególe – gdy Raito podnosi z ziemi notes, na którym po angielsku napisane jest DEATH NOTE, zamiast deθ nəut mówi desu nōto. Ponieważ wyraz ten w skrypcie zapisano katakaną, wszyscy bohaterowie mówią właśnie tak. Równie śmiesznie ma się sprawa z L – twórcy mangi chcieli chyba zażartować z Japończyków, u których ta litera nie istnieje i mają kłopoty z jej wymówieniem. Ponieważ i ten pseudonim zapisano katakaną, na tę postać ciągle mówi się Eru.


Jednoznaczne ocenienie „Death Note’a” nastręcza mi pewnych trudności. Zastanawia mnie, czy po prostu nie dałem porwać się deathnote’omanii, podobnie jak rzesza innych ludzi. Dochodzę do wniosku, że chyba jednak nie – tytuł ten lubiłem już wcześniej, a poza tym uważam, że dla wielu osób będzie on naprawdę interesujący. Oczywiście zawsze znajdą się malkontenci, nie każdy będzie uważał „Death Note’a” za arcydzieło (a inni wręcz przeciwnie – będą ten tytuł wychwalać pod niebiosa), ale uważam, że opinia „jest dobre” w zupełności wystarczy. Dla osób ciekawych, cóż to takiego ten „Death Note” jest, obejrzenie trzydziestu siedmiu odcinków może być dość trudne. Jeśli po, powiedzmy, dziesięciu odcinkach ta historia nas nie wciągnie, można po prostu zrezygnować z oglądania dalszej części. Niemniej jednak zachęcam przynajmniej do tego, aby dać temu anime szansę – a nuż kogoś wciągnie?








 
 
 
GavieRu
Gosia


Doczya: 19 Wrz 2007
Posty: 82
Skd: Tarnowskie Góry
Wysany: 2008-03-07, 14:32   

Zdecydowanie przyznam rację, że Death Note jest wybitnym dziełem, chociaż oczywiście zawsze zależy to od tego, co kto lubi :) Ja za Death Notem poprostu przepadam i polecam każdemu tą serię, kto lubi sensację, mroczne zagrywki i coś z magii. Jest to szczególne dzieło kryminalne, w dodatku opatrzone naprawdę jedną z lepszych mangowych kresek, jakie do tej pory udało mi się zobaczyć :) :) :) Serio świetna rzecz. Mam zarówno serię tą w postaci mangi (jak narazie wydano trzy tomiki, chyba, że o czymś nie wiem) oraz calość na dvd (do 25odcinka jest wszystko tak rozegrane, że siedzi się z szaleńczymn błyskiem w oku przed monitorem, potem, gdy rolę L-a przejmuje ktoś inny akcja zmienia się i nie podoba mi się osobiście coś takiego ani trochę. :-/ Napewno większość jego fanek mnie popsze! :) Hehe. dopisuję się więc do głosu na Death Note'a.
 
 
Admin

Doczy: 11 Lip 2007
Posty: 410
Skd: polska
Wysany: 2008-03-07, 20:53   Anime

mod on
Wszystko przenoszę do jednego tematu bo się mały bałagan robił...
mod off
 
 
Elghinn
Arglwydd sidhe


Doczy: 14 Wrz 2007
Posty: 231
Skd: Gliwice
Wysany: 2008-03-19, 18:03   

Cytat:
Imperium Cesarskie. Włada nim kolejny czcigodny imperator, potomek założyciela cesarstwa – Torogala – który zgodnie z oficjalnymi podaniami przybył na te ziemie wraz z ośmioma wiernymi wojownikami, pokonał wodnego potwora, który nękał mieszkańców i objął pieczę nad tą krainą, która została nazwana Nowym Cesarstwem Yogo. Cesarza wspiera oczywiście kadra gwiezdnych wróżbitów, dzielna gwardia wiernych wojowników, gotowych wypełnić każdy jego rozkaz oraz rodzina cesarska wraz z resztą dworu. Poza sferami wyższymi zwykli mieszkańcy Yogo wiodą niczym nie zakłócane życie w licznych wioskach, pomiędzy którymi rozciągają się lasy, pola ryżowe i góry. W tym spokojnym świecie, zwanym Sagu, istnieje równoległy wymiar – Nayug, zamieszkany przez przedziwne stwory i rządzący się odmiennymi prawami. Tylko niektórzy mieszkańcy Sagu zdają sobie sprawę, jak silna więź łączy oba światy i jak mocno ich egzystencje splatają się, bezpośrednio wpływając na wydarzenia w innym wymiarze.

Mająca około 30 lat Balsa – jedna z nielicznych kobiet wojowniczek – wędruje po świecie, zatrudniając się jako ochroniarz, kierowana pragnieniem odkupienia ośmiu dusz i spłacenia długu z przeszłości. Podczas swojej wędrówki dociera do Yogo i jest świadkiem wypadku syna cesarza, Chaguma. Skacze za chłopcem w nurt rwącej rzeki i ratuje go przed utonięciem, po czym zostaje zaproszona do pałacu cesarskiego. Jednakże, jak się okazuje, nie wezwano jej tu w celu podziękowania za jej wyczyn. Balsa dowiaduje się od cesarzowej, matki Chaguma, o tajemniczym potworze, który przebywa w młodym księciu i który nęka go podczas snu. Obawiając się tych niepokojących objawów, imperator wydał potajemnie rozkaz zgładzenia własnego syna. Matka Chaguma powierza Balsie życie chłopaka i rozkazuje garstce zaufanych ludzi podpalić jego sypialnię, dając im czas potrzebny na ucieczkę z pałacu. I tak rozpoczyna się historia, w której nie zabraknie walki o życie, przeciwstawiania się przeznaczeniu i rozwijania niezwykłej więzi pomiędzy bohaterami.

Niewątpliwie mocną stroną historii są postaci i fabuła, które z pewnością nie powielają znanych schematów i są niezwykle starannie przemyślane. Balsa, pomimo pozornego chłodu, stara się jak najlepiej wywiązywać ze swoich obowiązków i nauczyć podopiecznego prawdziwego życia. Chagum mimo młodego wieku jest niezwykle rezolutnym chłopakiem i szybko dostosowuje się do nowej sytuacji. Jednakże nadal pozostaje jedenastolatkiem, któremu trudno jest zaakceptować swój los. Poznajemy także Tandę, medyka i przyjaciela Balsy, który już nieraz ratował ją z opresji oraz szamankę Torogai, która pomaga naszym bohaterom w rozwikłaniu zagadki potwora nękającego Chaguma. W pogoń za uciekinierami wyrusza grupa zabójców, a w pałacu cesarskim jeden z młodych gwiezdnych wróżbitów – Shuga – zaczyna na własną rękę poszukiwać prawdy. Wszystkie postaci cechuje niezwykła głębia, relacje między nimi są przedstawione bardzo subtelnie, a ich uczucia i motywacje pozostają cały czas przekonujące. Końcówka zgrabnie zamyka wszystkie główne wątki.

Kolejnym ogromnym plusem jest animacja, która stoi na najwyższym poziomie. Często przyłapywałam się na rozkoszowaniu się samymi krajobrazami i tłami. Ich szczegółowość i niepowtarzalność z pewnością nie zawiodą miłośników pięknej grafiki. Same postaci są rysowane z zachowaniem proporcji, bez przesadnie dużych oczu czy innych udziwnień. Bardzo spektakularne są także pojedynki, podczas których walczący zazwyczaj posługują się włóczniami lub mieczami. W ich trakcie nie ma momentów statycznych czy przydługich dialogów, nawet pojedyncza rana może okazać się bardzo poważna, a jedno porządne pchnięcie włócznią potrafi zabić. Rany bynajmniej nie goją się w mgnieniu oka i dokuczają jeszcze jakiś czas. Drobiazgowi widzowie mogą dostrzec tylko jeden mankament – broń, którą zadano celny cios, jest nadal idealnie czysta, jednak dynamiczna animacja maskuje to drobne niedociągnięcie. I choć walk nie jest za dużo, nikt nie powinien być nimi zawiedziony, zwłaszcza biorąc pod uwagę niezwykłą scenerię, w jakiej zazwyczaj się odbywają.

Muzyka Kenjiego Kawai świetnie podkreśla nastrój, choć jest tylko parę utworów, które głębiej zapadają w pamięć. Opening L'Arc~en~Ciel Shine wpada w ucho, choć mnie jakoś specjalnie nie zachwycił, tak samo jak ending Itoshii Hito e w wykonaniu Sachi Tainaki. Podkład muzyczny pozostawia pewien niedosyt i stanowi najsłabszy punkt serii, choć mimo wszystko trzyma wysoki poziom.

Seirei no Moribito to złożona, wielowątkowa opowieść, osadzona w zadziwiająco spójnym i realistycznym świecie z elementami fantasy, które zaskakująco dobrze wtapiają się w tło. Fabuła nie skupia się jedynie na akcji, ukazując życie codzienne postaci, a także sposoby, w jakie starają się stawić czoła różnym problemom. Na uwagę zasługują pełne dramatyzmu i angażujące emocjonalnie widzów relacje między bohaterami. Zobaczymy tu także spektakularne walki, jednakże tempo wydarzeń jest dosyć zmienne i w pewnym momencie może znudzić odbiorców łaknących szybkiej akcji. Świat jest niezwykle skomplikowany i dopracowany, odsłaniając kawałek po kawałeczku coraz więcej szczegółów. Ta seria klimatem i szczegółowością świata przedstawionego przypomina Twelve Kingdoms, ale zarazem zasadniczo się od niego różni. Komu polecić? Z pewnością nie jest to propozycja dla każdego, skierowana jest raczej do dojrzalszego i wyrobionego widza. Spodoba się tym, którzy szukają czegoś wciągającego, wymagającego zastanowienia się i wczucia w emocje bohaterów.

[/quote]
 
 
 
Kamil Cz
Administrator
good guy


Doczy: 26 Mar 2008
Posty: 397
Skd: Tarnowskie Góry
Wysany: 2008-03-26, 19:03   

Przyznam się, również lubię mangę choć nie mam takiego doświadczenia jak wyżej podpisani. Na razie koncentruje się na Naruto czytając co tydzień wersję angileską na www.onemanga.com
Choć właściwie temat brzmi "Anime" :) To tutaj klasyka jeszcze z czasów RTL 7 :)
Rycerze Zodiacu, Dragon Ball (Oba miały francuski dubbing :) ) oprócz tego Naruto (ale teraz, z racji okropnego przedłużania/przegadania odcinków, koncentruje sie na mandze), trochę hellsinaga...

Najciekawsze jest w mandze/anime dla mnie to, że jest kompletnie inna niż wszystkie dzieła twórców z Europy czy Ameryki. Jakim cudem ktoś może przekazywać tak dojrzałą, ciekawą, głęboką i interesującą treść poprzez coś tak wydawałoby się trywialnego jak komiks, czy bajka animowana? A jednak się da :) . w dodatku tylko japonce umieją tak ukazać walkę jak nikt.
(PS: zauważył ktoś w Naruto, że gdy pokazuje się jakiegoś członka z Akatsuki, to jest na swój sposób nieśmiertelny i tak jakby nieludzki? Sam Orochimaru został ukazany jako powoli rozkładające się ciało, a nie potężny ninja. W dodatku walka Orochimaru-Naruto Lis 4 ogony została skomentowana przez Kabuto jako : "To bardziej walka potworów niż ninja". Jak dla mnie efekt rewelacyjny)
 
 
 
Yakoozaj
juggalo


Doczy: 15 Lip 2007
Posty: 222
Skd: z klawiatury
Wysany: 2008-03-29, 20:45   

Jedyne anime jakie widziałem to Gundam Wing. Obejrzałem wszystkie odcinki razem z endless waltz. Fajne ale już niewiele z tego pamiętam. Jeżeli ktoś to zna może o tym coś więcej napisze.
 
 
 
Piotr A


Doczy: 07 Kwi 2008
Posty: 60
Skd: Bytom
Wysany: 2008-04-15, 09:28   

Hej, Animaniaki, zobaczcie sobie to
http://www.youtube.com/watch?v=3aTgINExt2w
dla mnie wymiata Naruto + Makarena
i oczywiście Bohemian Rapsody
 
 
 
Sebastian ?liwi?ski
Administrator
Sensei SSWS


Doczy: 12 Lip 2007
Posty: 1430
Skd: Bytom
Wysany: 2008-04-15, 15:35   

:) :) :) dalej nic nie kumam o co chodzi w tym dziale
Ale to co wkleił Piotr A mi sie podobało :!:

Oss 8-)
 
 
Kamil Cz
Administrator
good guy


Doczy: 26 Mar 2008
Posty: 397
Skd: Tarnowskie Góry
Wysany: 2008-04-15, 20:59   

Sensei, tu chodzi o umiejętności rysowania oraz talent w przenoszeniu za ich pomocą inteligentnych, głębokich, a nader wszystko- szalenie interesujących treści.

(W filmiku z linka Piotra A jest fragment z dwiema dziewczynami toczącymi walkę na pistolety. Tak mniej więcej wygląda wiekszość anime :) )

PS: większość, nie znaczy wszystkie :)
 
 
 
Wywietl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie moesz pisa nowych tematw
Nie moesz odpowiada w tematach
Nie moesz zmienia swoich postw
Nie moesz usuwa swoich postw
Nie moesz gosowa w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Styl created by enquish from Slums-Attack.org poprawka v1.1 by DRaGoN